Przez całe moje rodzicielstwo starałam się być supermamą. Gdy urodził się mój syn nie wróciłam do pracy w korporacji, całkowicie oddałam się jego wychowaniu. Mieliśmy dla siebie bardzo dużo czasu. Spacery, później place zabaw, klubiki malucha, kina i teatry. Spotkania z innymi dziećmi i mamami przy kawie.

Gdy urodziła się moja córka wyglądało to podobnie. Oczywiście nie było już tak obficie, bo czas trzeba było znaleźć  dla dwójki. Generalnie wiecie, mama z czułkami wysuniętymi na odczytywanie potrzeb dzieci i bardzo o te potrzeby dbająca.

 

Występ w przedszkolu

Wszystko przebiegało raczej gładko. Aż do owego feralnego dnia!

TEGO dnia miała odbyć się w przedszkolu mojej córki jakaś uroczystość. Nawet nie pamiętam teraz, jaka. Wydaje mi się, że nie była ona jakoś szczególnie dla mojej córki ważna, choć dopuszczam fakt, że po prostu teraz chcę tak myśleć.

No więc pamiętam, że to było szesnastego dnia jakiegoś miesiąca. Jeszcze przed wyjściem leżałam chora w łóżku, na szczęście lekkie przeziębienie, ale stanęłam na nogi, bo obiecałam córce, że będę. Pamiętam też, jak wystrojona, z synem na tylnym siedzeniu,  z muffinkami w bagażniku, jechałam na ową uroczystość do przedszkola. Była 15.45, gdy zadzwonił mój telefon. To koleżanka dziecka z tej samej przedszkolnej grupy dzwoniła żeby się dowiedzieć, kiedy będę, bo moja córka o to pyta. „Ok, powiedz, że zaraz będę”. „Dobrze, ja jej powiem,  żeby poczekała na Ciebie w szatni, bo ja zaraz wychodzę”.

Dobrze. To znaczy niedobrze. W jakiej szatni i dlaczego koleżanka już wychodzi, skoro się jeszcze nic nie zaczęło??? Takie jej zadałam pytanie i usłyszałam, że nie dość, że się dawno zaczęło, to już się nawet skończyło.

Ale zaraz, zaraz, jak to skończyło przecież zaczyna się o 16.00? „Nie kochana, zaczęło się o 15.00”.

O nie, to nie może być prawda! To jest jakiś sen. Synu, która jest godzina i powiedz mi, że ktoś się pomylił. Powiedz mi, że to nie dzieje się naprawdę.

Do dziś pamiętam, jak weszłam do sali, w której została garstka dzieci. I stała w niej moja córcia. Pamiętam jej pytający wzrok mówiący: „Mamo, czemu cię nie było na występie?” Pamiętam przeszywający wzrok pań wychowawczyń mówiący:  „Co z ciebie za matka!”

 

Później było już tylko lepiej

Wróciliśmy do domu. Syn stwierdził, że nawet fajnie, że pomyliłam godziny, bo wszystkie muffinki są dla nas. Porozmawiałam z córką. Bardzo ją za to przeprosiłam. Opowiedziałam, jak ważny był to dla mnie występ i jak bardzo chciałam na nim być. Zaczęliśmy sobie przypominać wszystkie występy przedszkolno-szkolne i okazało się, że na wszystkich byłam.

Powiedziałam też coś jeszcze. Że po prostu pomyliłam godziny. Tak, jestem człowiekiem i się po prostu pomyliłam.  Teraz w głowie kołacze mi się tylko następujący cytat: „Dzieci mają prawo do życia z dorosłymi, którzy nie udają, że są nadludźmi” – Jesper Juul.

Nie jestem dumna z tego, co się wydarzyło. Ale wybaczyłam sobie tę wpadkę, a córce pokazałam, że jestem człowiekiem z krwi i kości. Pokazałam jej też, że ona również nie musi być idealna i ma prawo do pomyłek.

Dlaczego Ci o tym piszę? Absolutnie nie namawiam Cię do tego, żebyś tak robiła w przyszłości, nie przejmując się zupełnie. Chcę Ci pokazać, że czasem, pomimo naszych najszczerszych chęci, coś może pójść nie tak. Zrobimy rzeczy, z których nie będziemy dumne. Dobrze by było, żebyś Ty również w sytuacjach różnych rodzicielskich wpadek sobie wybaczyła. Nie jest to wynikiem kardynalnego zaniedbania, tylko oznaką człowieczeństwa.

P.S. od tamtej pory nie pomyliłam godzin żadnych uroczystości moich dzieci.

Czy masz podobne doświadczenia w swoim matczynym dorobku? Jakieś totalne wpadki? Podziel się, podnieś inne mamy na duchu.

 

Podziel się postem!

Spodobał Ci się artykuł? Uważasz, że jest wartościowy? Jeśli tak, to bardzo się cieszę :)
Zostaw swój komentarz i podaj dalej. To dla mnie ważne. Dziękuję, Asia