Jadę z córką z Krakowa do Wieliczki. Czuję lekki stres, bo nie lubię jeździć samochodem po nieznanych mi miastach. Już oczami wyobraźni widzę tę ilość pojazdów na drodze, widzę korki na parkingach, a właściwie walkę o miejsce postojowe.

Gdy docieram do celu, rzeczywiście jest sporo samochodów. Nie dojechałam jeszcze do kopalni soli, a już młodzi chłopcy z flagą z symbolem parkingu zachęcają mnie do skorzystania właśnie z ich postoju. Jest upał. Nie chce mi się zatrzymywać już tutaj, tym bardziej, że nawigacja pokazuje mi, że do kopali jest jeszcze kawałek. Nie mam ochoty iść w tym upale tak daleko.

Podejmuję ryzyko – jadę dalej, licząc, że gdzieś bliżej celu też znajdę jakieś miejsca parkingowe. I rzeczywiście, tuż przed samym wejściem do kopalni stoi młody człowiek, który ma w ręku flagę z magiczną literą „P”.  Zatrzymuję się, żeby spytać, jaka jest opłata za parking. W tym czasie kierowca samochodu za mną już trąbi, niecierpliwiąc się, że blokuję mu przejazd. Cena jest do zaakceptowania więc skręcam w lewo, lądując szczęśliwie na przestrzeni, na której już nikt na mnie nie trąbi, nie pogania i gdzie właściwie mogę już odpocząć.

Tylko tutaj czeka mnie spotkanie z kolejnym panem parkingowym. Chłopak na oko około trzydzieści pięć lat, długie włosy, które ciągle poprawia. Pokazuje mi, jak ustawić samochód, żeby było prosto i żeby jeszcze inne auta też miały szansę zaparkować. Po tej całej stresującej jeździe jestem wściekła. Jestem zmęczona i mam dość. Pomimo klimatyzacji w samochodzie czuję, jak słońce przedziera się przez szyby i pali moją skórę. Ciągle mam przed oczami tamtego trąbiącego gościa – naprawdę nie rozumie, że tylko chciałam o coś spytać i to dlatego się zatrzymałam.  No dobra, ale teraz potrzebuję się skupić, bo przecież muszę jeszcze dobrze ustawić samochód. Też pomysł! Patrzę wściekłym wzrokiem na pana parkingowego. Każe mi kręcić kierownicą w prawo i lewo, cofać i znowu kręcić kierownicą w prawo i lewo. Pan również patrzy na mnie wściekłym wzrokiem. Na pewno myśli sobie, że po co blondynka wybiera się w taką trasę i do tego z dzieckiem. I jeszcze parkować nie umie. Pokrzykuje, jak mam się ustawić. Wreszcie mi się udaje. Wychodzę, trzaskając drzwiami. Pan parkingowy natychmiast mnie dopada i opryskliwym tonem każe płacić za parking z góry.  Płacę, bo jakie mam inne wyjście. Rzucam panu pogardliwe spojrzenie, biorę córkę za rękę i idziemy zwiedzać tę Wieliczkę.

I teraz, drogi Czytelniku, przyznam Ci się do czegoś. Oszukałam Cię trochę. Dlaczego? Bo to wszystko, co opisałam w ostatnim akapicie, nie miało miejsca. Tak! Nie wydarzyło się, chociaż mogło. Dlaczego zatem do tego nie doszło?

Bo kiedy wjechałam na parking wybrałam UWAŻNOŚĆ. Bo powiedziałam STOP. Bo wzięłam GŁĘBOKI ODDECH.

Wtedy poczułam, jak spięte jest moje ciało, usłyszałam „negatywne” myśli w głowie, poczułam „negatywne” emocje. Wiedziałam, że jeśli poddam się temu, dalszy rozwój wydarzeń wyglądałby tak, jak opisałam powyżej. I wiedziałam, że TO JA MAM WPŁYW na to, co wydarzy się za chwilę. Dlatego wzięłam oddech, nie pozwoliłam, żeby te emocje mnie opanowały. Tym samym zdecydowałam, że to ja będę miała nad nimi władzę i nie pozwolę im się panoszyć.

Kontynuując moją historię, przedstawię Ci teraz, jak w rzeczywistości wygląda ta sytuacja:

Wjeżdżam na parking. Tylko tutaj czeka mnie spotkanie z kolejnym panem parkingowym. Chłopak na oko około trzydzieści pięć lat, długie włosy, które ciągle poprawia. Pokazuje mi, jak ustawić samochód, żeby było prosto i żeby jeszcze inne auta też miały szansę zaparkować.

Uśmiecham się do niego, otwieram szybę i proszę, żeby mnie naprowadzał. Pan uśmiecha się do mnie i życzliwie mówi mi, jak mam ustawić samochód, tłumacząc, że docelowo obok mnie ma się zmieścić jeszcze jedno auto. Doskonale to rozumiem, więc robię wszystko, żeby następnym kierowcom to ułatwić.

Wysiadam. Rozmawiamy przez chwilę. Pan pyta, skąd jesteśmy, opowiada córce o tym, jak sam kiedyś zwiedział kopalnię soli, gdy jeszcze był w szkole podstawowej. A gdy się już żegnamy i idziemy zwiedzać nasz cel podróży, pan woła mnie tuż przed bramą, upewniając się troskliwym głosem, czy wzięłam córce jakąś ciepłą bluzę, bo pod ziemią będzie zimno. Robi mi się ciepło na sercu.

Mówi się, że życzliwość nic nie kosztuje. A moim zdaniem kosztuje. Wymaga naszej uważności na to, co w nas się dzieje, i samoświadomości. Wymaga decyzji, że wybieram inny sposób reakcji niż ten automatyczny, który nikomu nie służy. Bo każdy z nas sam pisze swój scenariusz. Ty też.

 

Podziel się postem!

Spodobał Ci się artykuł? Uważasz, że jest wartościowy? Jeśli tak, to bardzo się cieszę :)
Zostaw swój komentarz i podaj dalej. To dla mnie ważne. Dziękuję, Asia